Sałatka z quinoa, karmelizowanych buraków i tuńczyka

Niby wszyscy quinoa znają, a jakoś mało kto ją je. Wszyscy wiedzą, że jest zdrowa (i do tego pyszna), ale ograniczają się do trzymania jej w szafkach kuchennych, a od tego mocy nam przecież nie przybywa…
Przybywamy za to my z inspiracją: sałatka z quinoa, karmelizowanymi burakami, tuńczykiem i awokado – na ciepło. Jest pyszna i to tak bardzo, że pożarłam porcję przygotowaną do fotografowania (przed fotografowaniem), zrobiłam drugą  i dopiero tym razem udało mi się zrobić zdjęcia (pożarłam ją dopiero później). A trzecia porcja na kolację.
Róbcie i piszcie jak Wam smakuje.

Tymczasem pomysłodawczyni sałatki, czyli Anita, pewnie w tej chwili dopycha kolanami rzeczy w walizce, wszak jutro leci do Australii, gdzie będzie supportować męża w kolejnym biegu z cyklu Ultra Trail World Tour.  Jakoś nie zazdroszczę 🙂 .
Kiedy myślę „Australia” nie widzę wielkich, pustych przestrzeni, słynnej opery, czy Aborygenów. Ścierkę widzę. Płócienną ścierkę kuchenną z napisem „Australian fauna”, która przez lata wisiała w kuchni, gdy byłyśmy dziećmi (spoko, mama ją prała, nie wyobrażajcie sobie nie wiadomo czego). Ścierka ta wzięła kiedyś udział w misji ratunkowej – do dziś pamiętam ją powiewającą na ramieniu mamy pędzącej za krzyczącą Anita, która uległa małemu wypadkowi. Wskutek kryzysu i/lub łakomstwa –  lata osiemdziesiąte, czasy ciężkie, słodyczy brak. Matka otóż postanowiła uszczęśliwić dzieci (i siebie – nie wiem, kogo bardziej, jest tak samo łakoma jak my) i korzystając z przepisu z gazety zrobiła z resztek cukru „karmel”. Zgodnie z przepisem wylewa go do miseczki, gdzie ma zastygnąć, ciekawskie córeczki tłoczą się wokół, a jedna z nich, mimo ostrzeżeń,  ładuje palec do wrzącego jeszcze przysmaku. Wiecie, która.
Skończyło się na szczęście tylko ogromnym bąblem na palcu i wcale nie zniechęciło nikogo do konsumpcji karmelu. Specyficznej, trzeba to zaznaczyć. Smakołyk okazał się tak twardy, że nie dało się go pokroić – mimo, że w gazecie obiecywali, że się da. Obiecywali też, że wystarczy na długo i to akurat okazało się prawdą. Procedura raczenia się nim wyglądała bowiem tak: otwieramy lodówkę, gdzie jest ukryty, bierzemy miseczkę, przejeżdzamy dwa razy jęzorem po twardej jak skała powierzchni, nie czujemy nic, odstawiamy miseczkę, zamykamy lodówkę. I za chwilę znowu słychać charakteryczny dźwięk otwierania lodówki ( to leci następna siostra, mamę trafia szlag) i cały proces się powtarza. Kilkanaście razy każdego dnia. I tak przez kilka tygodni.
Nigdy później nie spotkałam się ze słodyczami, które starczyłyby na tak długo.
A – i nie wiedzieć czemu, mama już nigdy nie zrobiła nam tego karmelu.
🙂
(Mamo, a co się stało z tą ścierką właściwie??? Przecież to pamiątka rodzinna!)

PS Nie, nikt nie mył powierzchni karmelu po każdym „użyciu”.

xxx
Adriana

kulinarna strona mocy

Adriana i Anita

Stylistka i fotograf żywności - z miłości do jedzenia - to jedna. Dietetyk z pasji, twórca przepisów - z miłości do gotowania (i jedzenia) - to druga. Znamy się i działamy razem od zawsze, bo jesteśmy siostrami. Thanks Mum:)